Mirmbrema! W reszcie zaczęłam naukę albańskiego. Mimo iż znajomość tego języka nie jest popularna wśród Macedończyków, kilka skopskich szkół oferuje kursy. Dragan i Dragan chcieli mnie zapisać do jednej z takich szkół, gdyż, jak stwierdzili, prywatne lekcje są bardzo drogie. W szkole, za 1000 den miesięcznie masz zajęcia dwa razy w tygodniu, po czterech miesiącach certyfikat… po pierwszych zajęciach na które poszłam, zdecydowałam jednak poszukać czegoś sama. Grupa duża – 11 osób, a na czwartej z kolei lekcji ćwiczono czytanie alfabetu i wyrazów. Dotarło do mnie, jak dużą przeszkodą w nauce języków bardziej skomplikowanych fonetycznie jest prostota i bezpośredniość macedońskiej cyrylicy. Poza tym wyjazdy – szkolenia, seminaria itp… suma sumarum, lepiej prywatnie raz w tygodniu, niż szkoła.
Wierząc w skuteczność poszukiwania u źródeł, postanowiłam popytać na Bit Pazaarze (przy okazji kupiłam kawałek błyszczącej tkaniny, którą zastąpiłam szpitalną firankę). W najbardziej albańskiej części jest mały narożny sklepik z tkaninami, chustami i perfumami, w którym często kupujemy mały szklany zapach sprowadzany z Arabii Saudyjskiej. Prowadzi go dwóch starszych muzułmanów, brodatych i zaczapkowanych, z których jeden zawsze wita nas „dzieńdobry”. W tym właśnie sklepiku dostałam numer telefonu do kuzynki jednego z nich i mając wyobrażenie przykrytej chustą starszej kobiety umówiłam się z nią na spotkanie.
Mimo że, jak przyznała, też spodziewała się starszej kobiety, czekała na mnie w klubie na Plosztadzie w towarzystwie dwóch koleżanek (przy herbcie i papierosach). Okazała się być młodą studentką, ubraną w krótką wełnianą sukienkę-tunikę i długie czarne buty. Czarne kreski na powiekach, czarna skórzana opaska na nadgarstku, czarne długie włosy i czerwony zegarek. Stereotypy zadrwiły ze mnie, z niej być może też, bo obie byłyśmy zadowolone z tego że jednak żadna z nas nie jest starszą, poważną kobietą;)
Na pierwsze zajęcia umówiłyśmy się w piątek w centrum. Przyszła po mnie ze swoim chłopakiem, który towarzyszył nam aż do Kamenego Mostu, skąd poszłyśmy do szkoły położonej na skraju Bit Pazaaru, tuż przy samej dzamii. Chyba większość pracowników szkoły to jej rodzina; poznałam ciocię, wujka, kuzynkę, w sumie z sześć osób włącznie z dyrektorem., który przyszedł się przywitać, gdy w pomieszczeniu kuchennym piliśmy kawę.
Wszyscy zachowywali się bardzo swobodnie, włącznie z „dziadkiem”, który po przywitaniu mnie „good afternoon” zaczął śpiewać „ajlovju, ajloviu, kiss mi”, zdradzając zamiłowanie do języków i zachodnich pieśni;) Same zajęcia miałyśmy w sali przedszkolnej, z oknem wychodzącym na boisko i meczet. Spokojne, ponad półtoragodzinne powtarzanie wyrazów, trochę prostej gramatyki… no i w reszcie poznałam jakieś kobiety:)